FSO Warszawa 210 (prototyp z 1964 roku)
Fot. Jakub „Flyz1” Maciejewski
Taki tytuł to zazwyczaj sposób, by Czytelnicy klikali w materiał o Solarisie. Albo o tym, że Opel Astra i Fiat 500 wytwarzane są w naszym kraju.
Można też podejść do zadania trochę ambitniej i skłaniać rodaków, by byli dumni z Arrinery. Swoją marką wspiera Hussaryę Piotr R. Frankowski. W naszym kraju nie da się znaleźć lepszej osoby do czuwania nad wrażeniami z jazdy, łączącej doświadczenie z tysiącami aut i umiejętność dokładnego opisu. Dopracowanie supersamochodu to jednak połowa zadania. Polska nie jest jedynym krajem, który mimo braku wielkich dokonań na polu aut osobowych będzie miał reprezentanta w klubie „300+ km/h”. Duńczycy stworzyli Zenvo, a Saudyjczycy Lykana Hypersport. A przecież akces do tego segmentu zgłosili także Chorwaci z Rimac Automobili. Jeżeli więc Arrinera ma być nie tylko ciekawym biznesem, ale i lokomotywą polskiej kultury motoryzacyjnej, musi wygrać wyścig o… miejsce na plakatach nad łóżkami najmłodszych miłośników motoryzacji na całym świecie. Na przykład dzięki Jeremy’emu Clarksonowi mówiącemu po przejażdżce Hussaryą, że z wrażenia połknął Poloneza.
Trucka.
Z pełnym ładunkiem.
Dzięki uwagom od „PRF-a” konstruktorzy Arrinery mogą na ten komplement zasłużyć. Większym wyzwaniem będzie jednak stworzenie okazji, by ktoś taki jak Clarkson lub np. Chris Harris go wygłosił.
I tu, w przeddzień narodowego święta motoryzacji, jakim jest Verva Street Racing, ogłoszę, że powinniśmy się szczycić … zgrają porywających się z motyką na Słońce idealistów od tych wszystkich nowych Warszaw, Syrenek i Polonezów.
Żeby to wyjaśnić, muszę wprowadzić pojęcie motoendemitu. Jak napisano w Encyklopedii PWN, endemity to „organizmy, głównie rośliny lub zwierzęta (…) zamieszkujące ograniczone, stosunkowo niewielkie terytorium i tylko dla niego właściwe”. Zatem Motoendemity to zjawiska w kulturze motoryzacyjnej (samochody, motocykle, ale też typy zawodów sportowych), które „przyjęły się” tylko na jakimś obszarze.
Tylko Brazylijczycy i Meksykanie mogli tak długo produkować Volkswagena Garbusa oraz jego pochodne. Tylko Japończycy mogli pokochać kei-cary. Tylko Amerykanie mogli tak oszaleć na punkcie wyścigów po owalu. Tylko na rynku południowoamerykańskim, Volkswagen Gol (nie Golf, a właśnie Gol) może stać w salonach obok modelu CrossFox. Tak, w Ameryce Południowej i Środkowej jeżdżono crossoverami segmentu B, zanim w Europie pojawiły się Peugeot 2008, Citroën C4 Cactus czy Renault Captur.
I tylko Polacy mogą z pasją (godną lepszej sprawy?) pieścić na deskach kreślarskich i komputerach koncepty nawiązujące do tradycji FSO i FSMu. Przypomnijmy, czym się inspirujemy:
- samochodem na licencji otrzymanej od „towarzyszy radzieckich”, którzy to nie przejmując się żadnymi licencjami skopiowali pomysły od Amerykanów (Warszawa),
- małolitrażowym dwusuwowym autem o pasujących do większego pojazdu obłych liniach, znanym z awaryjności (Syrena),
- pojazdem wywodzącym się konstrukcyjnie od Polskiego Fiata 125p łączącego styl nowoczesnego jak na drugą połowę lat 60-tych Fiata 125 z rozwiązaniami technicznymi starszych modeli 1300/1500. Motoryzacyjnym reliktem, produkowanym nawet po roku 2000 z resorami piórowymi (Polonez).
Drużyna marzeń. Naprawdę.
Do tego te marki FSO i FSM. Notorycznie pomijane, bo ile razy w życiu powiedzieliście „FSO Polonez”, a ile po prostu „Polonez”? Jaki sens ma produkowanie nowych aut ze znaczkiem „FSO”, o którym zapominano nawet w kraju pochodzenia? Gdybym był doradcą wielkiego inwestora motoryzacyjnego, namawiałbym go raczej, by kupił zakłady FSO oraz … przedwojenną nazwę CWS.
I mimo tego wszystkiego powinniśmy pielęgnować fascynację pojazdami producenta, którego nazwy nawet nie wymieniamy?
Tak! Bo desperackie próby ich ożywienia to nasz motoendemit! A motoendemity w skali motoryzacyjnej „fajności” plasują się zaraz za niepozornymi autami o świetnych osiągach i doskonałym prowadzeniu, a przed niepozornymi autami, które radzą sobie tylko na prostej. Są czymś dużo ciekawszym niż nowy iPhone stworzony, by być modnym na całym świecie. Przypominają, że na szczęście się różnimy i że tymi różnicami można się fascynować (tu ukłon dla twórców katalogów „Samochody Świata”).
Miłość Polaków do aut z Żerania to, jak pisał Witold Gombrowicz o „Złym” Tyrmanda (notabene, powieści, w której istotną rolę odgrywa FSO Warszawa): „romans z bruku zrujnowanego, z ruin i rozdołów. A jednak to lśni, tryska, brzmi, śpiewa…”.
Niemcy i Francuzi nie kupią Syreny od AMK, Varsovii ani New Warsaw? Pewnie nie. Ale niech próbują zrozumieć!
Andrzej Szczodrak