Program, którego brakuje: Polski konkurent TG i TGT

Rinspeed_Splash_(MIAS)

Rinspeed Splash, fot. Bull-Doser

Wyobraźcie sobie, że w polskiej telewizji powstaje program motoryzacyjny o międzynarodowej renomie.

– Co? U nas? W naszych warunkach „superprodukcją” jest „Automaniak”, który … ma trzech, skądinąd sympatycznych prowadzących, ale na pewno nie ma redaktora scenariusza. Z radarów zniknął „V-Max”, choć w niektórych materiałach sięgał poziomu „Fifth Gear”. Budżety mamy, jakie mamy. Odważnych producentów gotowych zrealizować program według krajowego scenariusza jest u nas jeszcze mniej niż pieniędzy. Nie ma szans.

Aż tu nagle ktoś wymyśla sobie, że jedna z polskich telewizji stanie się światowym mocarstwem. Gromadzi budżet na poziomie niezłego talent-show, ogląda stare i nowe odcinki „Top Gear”, zapoznaje się z „The Grand Tour” i wykrzykuje „Eureka!”.
„Eureka!” znaczy „znalazłem!” i tak jest również w tym przypadku. Nasz producent znajduje to, co obie ekipy zgubiły, czyli zabawę w budowanie samochodów!
Materiały takie jak „Amphibious car challenge”, czy „Limousine challenge” mają status legend, a wiele wskazuje, że nie doczekają się następców po żadnej ze stron Atlantyku. Tymczasem w Europie nadal pracują ludzie, którzy mistrzostwo w budowie szalonych samochodów osiągnęli na długo przed epoką Clarksona, Hammonda i May’a. Takich trzech, jak ci dwaj, to nie ma ani jednego:

Franco Sbarro i Frank M. Rinderknecht.

Dwóch „Franków” działających w kraju mocnego franka, czyli Szwajcarii. Tytuł programu „Frank with Cars” narzuca się sam. „Frank with” znaczy „Uczciwie wobec”. Pojazdy traktowane są tu jak partnerzy, do których należy podejść z szacunkiem.
Żeby do szalonych projektów i wizji przyszłości dorzucić uczciwe opisy wrażeń z jazdy warto dodać jeszcze jedno „Frank”. To zawarte w nazwisku Piotra R. Frankowskiego.
Jego recenzje klasyków i obecnie produkowanych pojazdów łączą się z materiałami o prototypach, co pozwala pokazywać motoryzacyjne idee z trzech perspektyw.
Tematem jest lekkość? Zaczyna się od będącego wizją Lotusa Seven naszych czasów prototypu Eight ze szkoły Sbarro oraz Rinspeeda Rone, który wytyczył szlak dla Ariela Atom i KTM-a X-Bow, poznajemy najlżejsze używane kit-cary, a na koniec jeden z nich konfrontuje się na torze ze wspomnianym już Arielem.
Odcinek o systemach wspierających kierowców? Oglądamy Rinspeeda Budii, wiadomości historyczne przypominamy sobie przy Mercedesie 450 W116 SEL 6.9, a stan obecny analizujemy w pojedynku nowego Mercedesa E-klasy z BMW serii 5.
Publiczność komentuje on-line, a styliści-amatorzy wysyłają swoje projekty. Najlepsi stają się uczniami szwajcarskich moto-artystów.

A to wszystko dzięki telewizji z ambicjami wykraczającymi poza kopiowanie brytyjskich mistrzów.

Andrzej Szczodrak

Postać, której brakuje: Motoryzacyjny superbiznesmen

SONY DSC

Foto: President_Aruyo
Skoro dla wozów sportowych wyższej klasy mamy słowo „supersamochód” a dla szczególnie ważnych artystów- „supergwiazda”, powinno istnieć podobne określenie wyróżniające najciekawszych ludzi biznesu. Coś jak „superprzedsiębiorca” (superenterpreneur) opisany pod tym oto linkiem (http://oramatte.blogspot.com/2014/04/superentrepreneur.html).
Opis z bloga Ora Matte warto trochę zmodyfikować. Od czasu, gdy świat zaczął z zapartym tchem śledzić konferencje Steve’a Jobsa ważniejsza niż kryteria „self made” czy „new firm” stała się medialność, i to taka, która da się opisać wyrażeniem „rockstar status”.
Co to ma wspólnego z motoryzacją?
To, że potrzebujemy gwiazd, i to jeszcze bardziej niż muzyka rockowa. Bo nawet jeśli przez najbliższe 20 lat nie objawi się nowa Nirvana czy nowe Oasis, większość poważnych producentów HiFi i tak będzie dbać o to, by słuchanie starych dobrych Floydów czy nie takiego starego, ale też dobrego Dream Theater na Twoim hipernowoczesnym sprzęcie było prawdziwą przyjemnością. Płyty i tak gdzieś kupisz. Najwyżej będą droższe.
Natomiast jeśli osłabnie kultura miłości do jazdy, to różnego rodzaju lobby pokroju Masy Krytycznej czy innych aktywistów miejskich będą nawoływać, by politycy zabierali nam przestrzeń.
A żeby tak się nie stało, potrzebujemy liderów wywodzących się z trzech grup: kierowców sportowych, dziennikarzy i przedsiębiorców motoryzacyjnych.
O tym, że większość miłośników F1 i rajdowych Mistrzostw Świata tęskni za dawnymi czasami i zawodnikami sprzed lat, nie będę się rozpisywał. Obawy co do dostępności „The Grand Tour” także zostawię na później. To tylko czynniki sprawiające, że motoryzacyjny superbiznesmen jest jeszcze bardziej potrzebny. Jego charyzma powinna działać jak adrenalinowy zastrzyk prosto w serce wtedy, gdy nie można ocucić pacjenta (wś)ciekłą clarksoniną.
Domyślam się, że w tym momencie mam dwie grupy Czytelników. Pierwsza mówi: „no napiszże wreszcie, kto powinien być tym superbiznesmenem!”, a druga po cichu skanduje „Elon! Elon”.
Żaden tam Elon! Żaden wszechstronny biznesowy Midas chcący powiedzieć: „patrzcie, z samohodami też dam radę”. Motoryzacja wykreowała pierwszego superprzedsiębiorcę w historii i zasługuje na to, by być dla kolejnej gwiazdy biznesu dziedziną macierzystą, a nie kolejnym polem do podbicia.
Kto był tym pierwszym? Oczywiście Henry Ford, wręcz ubóstwiony w jednej z najważniejszych powieści XX wieku. Jeśli nie czytaliście jeszcze „Nowego Wspaniałego Świata” Aldousa Huxley’a, zróbcie to choćby dla tych westchnień „O Fordzie!” pełniących funkcję odwołania do Siły Wyższej.
Motoryzacyjny superbiznesmen powinien lubić jeździć. Może to sprawi, że podejdzie do jazdy autonomicznej jak do negocjacji ze Stalinem. Powinien, tak jak Elon Musk, stawiać na rozwój w dziedzinie źródeł napędu, ale w przeciwieństwie do Amerykanina wyraźnie odciąć się od „innowacji” polegających na patrzeniu na samochód jako na jeden z elementów „łańcucha transportowego”. Samochód i motocykl mają pozostać towarzyszami przygody. Jeśli się tak nie stanie, grozi im marginalizacja.
Właśnie dlatego jestem zdania, że warto pogodzić się z autami na prąd i na wodór. Mamy do stracenia jeszcze ważniejsze rzeczy, niż dźwięk silnika. Grozi nam wyganianie pojazdów samochodowych z miast już nie z powodu spalin, a ze względu na przestrzeń oraz lansowanie jazdy autonomicznej pod pozorem bezpieczeństwa.
Czas powiedzieć: odbieranie kontroli i wymuszanie na kierowcy, by przesiadł się do innych środków komunikacji- nie, energia z nowych źródeł- tak. Skoro nawet Clarkson żartobliwie narzeka, że auta od ponad 100 lat napędzane są serią wybuchów w cylindrach…
Potrzebujemy bohatera, który jest w stanie nadawać ton poszukiwaniom optymalnego źródła napędu, ale kocha jeździć. Najlepiej, by w wolnych chwilach był kierowcą sportowym.
Wygląda zatem na to, że dziennikarze motoryzacyjni, powinni zjednoczyć siły w celu uczynienia wielkiej światowej gwiazdy z Akio Toyody.

https://www.facebook.com/media/set/?set=a.10151577799020677.1073741829.52917585676&type=3

http://www.autocar.co.uk/car-news/industry/akio-toyoda-named-autocar-man-year

http://www.motorsport.com/endurance/photo/main-gallery/morizo-the-nickname-for-akio-toyoda-president-and-ceo-of-toyota/

Andrzej Szczodrak