My i nasze „byłe”

 

(na zdjęciu „Limonka”- Fiat Cinquecento, którego byli i obecni Właściciele często spotykają się na Torze „Kielce” w Miedzianej Górze)

Nie, nie zamierzam głosić tu teorii na temat związków damsko-męskich. Będzie o samochodach i motocyklach, które przecież bywają pół-żartem porównywane do ukochanej osoby. Warto jednak zadać sobie pytanie jak ma się to do ich losów po zmianie właściciela? Zwłaszcza w przypadku pojazdów wyjątkowych- klasycznych, przygotowanych do sportu lub poddanych tuningowi stylizacyjnemu.

Jakiś czas temu Krzysztof Stanowski napisał, że wyższość futbolu brytyjskiego nad polskim tworzona jest m.in. przez takie obrazki jak kibice śpiewający na cześć odjeżdżającego swym Porsche Santiago Cazorli i próbujący zrobić piłkarzowi zdjęcie przez szybę. Dziennikarz podsumował zachowanie fanów słowami „to są te detale – najmniejsze szczegóły, które dzielą nas od wielkiego świata”, bo „dla tych ludzi, którzy zatrzymują samochód Cazorli na ulicy, próbują przez szybę zrobić mu zdjęcie, śpiewają o nim – mimo, że wciąż siedzi w furze – piosenki, futbol to całe życie”.

W przeciwieństwie do krajowej piłki nożnej, polska scena samochodowa i motocyklowa jest czymś, czym możemy się chwalić za granicą. By była jeszcze lepsza, warto dbać o „te detale” i kształtować dobre zwyczaje także w aspektach kultury motoryzacyjnej mających tylko pośredni wpływ na poziom odrestaurowanych lub zmodyfikowanych pojazdów.
Jedną z takich kwestii jest relacja między kimś, kto z przyczyn ekonomicznych bądź z chęci motoryzacyjnego rozwoju zmienia samochód lub motocykl a nowym nabywcą. Gdy kupujący odjedzie, kontakt między nim a poprzednikiem może się skończyć, lub dopiero zacząć.
To, który z tych scenariuszy będzie zachodził częściej, wydaje się mało znaczące. Wręcz naturalne jest, że każdy z uczestników transakcji idzie w swoją stronę. Z czysto ekonomicznego punktu widzenia obiekt handlu to przecież tylko rzecz.
Jest to jednak podejście obce wielu kierowcom. W książce „Moje rajdy” Sobiesław Zasada pisze „A przecież samochód to nie jednolity kawał stali, dla mnie to prawie żywa istota”.
Wystarczy zresztą wpisać w internetową wyszukiwarkę wyrażenie „w dobre ręce” i ograniczyć zakres poszukiwań do popularnego serwisu z ogłoszeniami motoryzacyjnymi, by uzyskać ponad 1600 wyników. Liczba ta powinna dawać jakieś wyobrażenie o tym, ile osób traktuje swe pojazdy wręcz jak oswojone zwierzęta. Samochód i motocykl przejęły od konia nie tylko jego zadania, ale też rolę w życiu właściciela. A przecież już o koniach mówiono, że jeźdźcy poświęcają im tyle uwagi, co swym ukochanym.

Owszem, w gronie sprzedawców używających sformułowań „oddam w dobre ręce” i „sprzedam w dobre ręce” znaleźliby się tacy, którzy z kreatywnością godną MacGyvera „przygotowali samochód do sprzedaży”. I to właśnie podtrzymanie kontaktu przez poprzedniego i obecnego właściciela jest zapewnieniem, że takie zabiegi nie miały miejsca. W przypadku dobrze odrestaurowanego klasyka lub pojazdu po modyfikacjach, coś w rodzaju gwarancji otrzymują obie strony. Sprzedający ma dużo większe szanse na to, iż jego praca nie zostanie zmarnowana. To cenne dla kogoś, kto włożył wiele wysiłku i poniósł spore koszty. Dlaczego miałby chcieć w pełni zerwać z owocem swej pasji?
Praktyka jest jednak inna. Często ktoś, kto długo posiadał bardzo interesujący samochód lub motocykl, nie dysponuje nawet numerem telefonu jego aktualnego właściciela.
Oczywiście można inaczej, o czym przekonałem się, jadąc do miejscowości oddalonej o ok. 60 km od mojego miejsca zamieszkania. Nie musiałem długo czekać, aż obok mojego auta pojawił się jego poprzedni właściciel. Dodam, że wyprowadził on samochód z salonu w 1998 roku, gdy w Polskim tuningu szalała lokalna odmiana tzw. stylu śródziemnomorskiego bliższa remizie niż Ibizie. Jednak kilka kontrowersyjnych rozwiązań stylizacyjnych nie zmieniało faktu, że w komisie nabyłem naprawdę zadbane auto, a potem miałem okazję osobiście za to  podziękować.

O tym, że w umowach sprzedaży nie występuje paragraf „Sprzedający wyrzeka się wszelkiego sentymentu do pojazdu, który przechodzi na własność nabywcy”, na co dzień przekonywała się też „Margo” bohaterka jednego z artykułów napisanych przeze mnie dla Japan Trends. Irlandczyk, który sprzedał jej Toyotę Celicę SS-III, mimo nieznajomości języka polskiego uważnie śledził losy auta na forum miłośników marki.
Takie historie mogą inspirować. Zwłaszcza że „z zachodu do Polski” to niejedyna droga, jaką podążają ciekawe samochody i motocykle. Podróż w odwrotnym kierunku odbył przygotowany przez Masters Tuning Volkswagen Lupo z napędem na cztery koła, który przy niskiej masie osiągał moc niemal 300 KM.

Ciekawe, czasem międzynarodowe znajomości, cenne rady byłego właściciela, w zamian za większy szacunek obecnego dla wysiłków poprzednika. Do tego miłe dla wielu z nas poczucie, że sprzedaż pojazdu nie oznacza pełnego z nim rozstania. Wszystko to wydaje się proste do osiągnięcia, bo przecież samochody i motocykle przestają być nasze w wyniku podpisania umowy, a nie po wyczerpującej rozprawie sądowej.

I dopiero po sprzedaży naprawdę o nas świadczą.

Andrzej Szczodrak