Jeśli właśnie wypiliście tyle, co Jeremy Clarkson przed słynnym „fracas” z Oisinem Tymonem i koniecznie musicie zrobić coś głupiego, najprostsza recepta to napisanie epitafium dla kariery Brytyjczyka (o, już mamy przykład: Koniec obrażania w Top Gear. Clarkson zwolniony z BBC).
Wiemy, że nie poprowadzi już „Top Gear” w BBC, ale tak samo dobrze zdajemy sobie sprawę, że człowiek przynoszący zyski tego kalibru prędzej czy później szybko otrzyma jakąś ofertę.
Obniżka formy w kolejnym programie jest możliwa i niewykluczone, iż jest to jakiś tam „początek końca”. Na razie jednak zamykamy rozdział, ale książka jest otwarta.
Na ile ten rozdział był ostatnio ciekawy? Cóż, przychylam się do opinii, że przecież więcej można nauczyć się z „Wheeler Dealers” czy bardzo interesującej serii Alaina Cadeneta „Victory by design”, bogatszy opis świata motoryzacji widać w „Fifth Gear” a w poszukiwaniu przeżyć estetycznych i tak najlepiej przełączyć na „Chasing Classic Cars” z Wayne’em Carinim.
Spostrzeżenia te oczywiście nie oznaczają umniejszania wiedzy Clarksona, Hammonda i Maya. Umieją oni być ekspertami, postawili jednak na pomysłowość i przystępność.
W oglądaniu „Top Gear” źródłem miłego dreszczyku był fakt, że razem z nami, fanami wszystkiego, co ma silnik, program wytrwale obserwowali nawet ludzie uważający tematykę samochodów i motocykli za nudną.
Teraz będziemy tęsknić, aż do premiery następnego programu. Clarkson zapracował sobie na to wieloma rzeczami. Która z nich jest najważniejsza?
Pierwsza przychodzi na myśl błyskotliwość metafor. Te gęsie pióra łączące kierownicę z kołami, puddingi zamiast amortyzatorów, wnętrza urządzone przez napojonego herbatą z prądem Eskimosa (przepraszam, to tylko moje nawiązania do twórczości Mistrza), są czymś, co dobrze zapamiętamy. W tej dziedzinie faktycznie Clarkson ma niewielu równych sobie rywali. I żaden z nich nie trafił na swojego Andy’ego Wilmana.
Wrażenie robiło też połączenie merytorycznych informacji ze wspomnianą już zdolnością trafiania do osób niezainteresowanych samochodami i motocyklami. W coraz bardziej niesprzyjającym miłośnikom jazdy świecie(przeczytajcie choćby, co bredzi ten chory człowiek), półtoragodzinny program, w trakcie którego reszta ludzkości nas rozumiała była na wagę złota.
Moim zdaniem decydowało jednak coś innego. Zanim główny prowadzący Top Gear stał się powszechnie znany z niepokornego podejścia do politycznej poprawności jako takiej, był swego rodzaju rzecznikiem kierowców. Wydał m.in. wojnę medialną ministrowi Środowiska, Transportu i Regionów Johnowi Prescottowi (po zakończeniu kariery w rządzie, w czasie której był wielokrotnie obrażany przez Clarksona, gościł w 6 odcinku 16 serii „Top Gear”).
Dlaczego będziemy pilnie czekać na Jeremy’ego Clarksona? Bo iluż mamy dziennikarzy motoryzacyjnych, którzy wprost opowiadają się za liberalizacją ograniczeń prędkości? Bo trudno o kogoś, kto potrafi przed tak dużą publicznością wyśmiać osłabianie motoryzacji i lansowanie rowerów w imię walki z globalnym ociepleniem.
Będziemy czekać, choć sam Clarkson walczy już bardziej o prawo do dobrej zabawy i bycia dumnym Brytyjczykiem niż o dobro kierowców i radość z jazdy dla każdego, kogo na nią stać.
I trzymajmy kciuki, by miał następców, bo choćby przyszło stu Prescottów i wyprodukowało dwieście ustawowych gniotów, naprawdę groźni będą dopiero w połączeniu z autonomiczną zarazą rodem z Krzemowej Doliny.
Andrzej Szczodrak