Motowizjo, czemu chronisz Łukasza Byśkiniewicza ?

Fot. Makary (https://commons.wikimedia.org/wiki/User:Makary)

Tydzień temu rozegrany został Rajd Polski. Mogliśmy podziwiać Martinsa Sesksa, kibicować Miko Marczykowi, zastanawiać się, co dzieje się w głowie Haydena Paddona (z jednej strony robiącego dobrą robotę, z drugiej- tracącego pozycję faworyta)… Mieliśmy szansę, by ten rajd naprawdę poczuć, niezależnie od tego, czy wybraliśmy się na OESy. A to dlatego, że mimo problemów technicznych (ach, ten odcinek kwalifikacyjny) relacja na żywo w Motowizji naprawdę oddawała klimat.

Kto nie oglądał na żywo, ma jeszcze okazję popatrzeć na powtórki, które są wciąż emitowane
( https://motowizja.pl/ramowka-tv/ ). Może odkryje w ten sposób tajemnicę jednego z fragmentów transmisji. Było tak: linię mety przekracza Łukasz Byśkiniewicz, do którego podchodzi reporter Rally.TV. W mini-wywiadzie kierowca wyraża zadowolenie z tego, iż auto i załoga są „in one shape”. Radość tę jestem skłonny podzielać. Przynajmniej po tym, jak komentator Motowizji jak gdyby nigdy nic tłumaczy, że kierowca i jego pilot są zadowoleni z ukończenia odcinka „w jednym kawałku”.

Też się cieszę, bo „dzwonów” nie życzę. Tylko zastanawiam się nad dwoma kwestiami.

Po pierwsze:

Jaki jest prawdziwy sens działania teamu, którego teoretycznym fundamentem jest to, że rzekomo „dziennikarz budujący pozytywny wizerunek fanów motorsportu dostaje szansę realizowania się w dziedzinie, «dla której tak dużo robi»”, skoro o realizacji takiej misji można by mówić w przypadku dziennikarza choć trochę sprawnego językowo? A tu mamy pana Byskiniewicza regularnie popełniającego anakolut, mylącego Alpine z Alpiną, a Europie pokazującego dość kuriozalny angielski (możliwość użycia „in one shape” jako zamiennika „in one piece” negatywnie zweryfikowałem w rozmowie z rodowitym Anglikiem).

Po drugie:

Rzeczą całkowicie naturalną w dziennikarstwie jest rywalizacja. Żurnaliści sportowi zarzucają swym kolegom po fachu niekompetencję i wytykają błędy językowe. Publicyści zajmujący się polityką toczą boje przypominające walkę Hlavy (giermka Zbyszka z Bogdańca) z giermkiem Rotgiera, van Kristem- rozgrywane obok głównego pojedynku, ale równie zacięte. Tymczasem fani sportów samochodowych i motocyklowych mają niepowtarzalną okazję oglądania transmisji, w której komentator tuszuje to, że kierowca startujący w barwach głównego rywala prezentuje koślawy angielski przed całą Europą. „Nic się nie stało, Łukaszu, nic się nie stało”.

Czy naprawdę chcemy, by sprawność w budowaniu sieci społecznej liczyła się bardziej niż merytoryczne umiejętności?

Motowizjo, dlaczego chronisz Łukasza Byśkiniewicza?

10 powodów, dla których Paweł Pawlikowski powinien sfilmować historię Louisa Zborowskiego


fot. Agence de presse Meurisse

  1. Naszego oskarowego reżysera można nazwać artystą polsko-brytyjskim. Znajomości angielskiego dużo zawdzięcza także producentka „Idy” i „Zimnej wojny”, Pani Ewa Puszczyńska (http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/51,96856,17577498.html?i=1&disableRedirects=true). Opowieść o pochodzącej z Polski rodzinie, która zapisała się w kulturze brytyjskiej, bardzo pasuje do tego duetu.
  2. … a przecież doniesienia medialne wokół „Idy” oraz dedykacja przy „Zimnej Wojnie” świadczą, że Paweł Pawlikowski lubi scenariusze nawiązujące w pewien sposób do jego osobistej historii.
  3. Zamieszanie wokół Tomasza Kota w „Bondzie” będzie można wykorzystać do promocji filmu, w którym przecież pojawi się nazwa „Chitty Bang Bang” zaczerpnięta przez Iana Fleminga od Louisa Zborowskiego.
  4. Tematyka polsko-brytyjska zyskuje na znaczeniu za sprawą filmu i gry komputerowej o Dywizjonie 303.
  5. Reżyser, który pokazał mistrzowskie umiejętności przy przenoszeniu na ekran dramatów obyczajowych będzie miał okazję potwierdzić swą wszechstronność za sprawą historii z mocnymi wątkami przygodowymi.
  6. Piotr R. Frankowski napisał kiedyś, że marzy o współtworzeniu efektownego pościgu w polskim filmie. A przecież rekonstruowanie wyścigów Louisa Zborowskiego byłoby jeszcze ciekawsze. Producent, który jako pierwszy zaprosi Pana Piotra do świata filmu jako konsultanta, otworzy naprawdę niesamowity rozdział w historii polskiego kina.
  7. „Wyścig” Rona Howarda spodobał się zarówno miłośnikom adrenaliny, jak i widzom szukającym w kinie interesujących portretów psychologicznych.
  8. Opowieści związane z historią motoryzacji w ogóle dobrze sprawdzają się w sztuce i rozrywce. Skoro istnieje gra „The Saboteur” inspirowana dziejami kierowców, którzy przed II wojną światową walczyli o wyścigowe sukcesy za kierownicami Bugatti a w czasie wojny zmagali się z nazistami (http://www.grynieznane.pl/2015/02/kierowca-wyscigowy-ktorego-zabili.html, https://www.motorsportmagazine.com/archive/article/april-2007/93/grand-prix-saboteurs), to może także film o Louisie Zborowskim mógłby zyskać przedłużenie w postaci gry komputerowej.
  9. Można to różnie oceniać, ale lepszego klimatu do chwalenia się wkładem Polaków w kulturę innych krajów raczej nie będzie.
  10. Wspomniana już Ewa Puszczyńska cytuje relację swego izraelskiego znajomego z gali rozdania Oscarów „Chcieli, żebyśmy jak najszybciej zeszli z tego dywanu, by zrobić miejsce dla ich hollywoodzkich gwiazd. Wtedy uświadomiłem sobie, że nikogo tam nie obchodzą nieanglojęzyczne filmy”. Obraz o Louisie Zborowskim siłą rzeczy byłby koprodukcją polsko-brytyjską. Żadna bariera językowa nie przeszkadzałaby mu zaistnieć w Hollywood.

To co, Panie Pawle? W 202o lub 2021 roku kolejny Oscar, tym razem za reżyserię „Racing Green”?

(C) Andrzej Szczodrak

Co powiedzielibyście na powieść w odcinkach?

facebook-headMega-track-1993-front
Autorem zdjęcia Megi Track jest Fabien1309
Szukając materiałów do „Faktów i fantazji” na temat Jensena FF (materiał już wkrótce na Motofikcji! Rysunek czeka…) znalazłem opowieść o  jedynym egzemplarzu tego modelu z kierownicą po lewej stronie, wykonanym na zamówienie dla niemieckiego klienta w 1987 r. Tak się złożyło, że w tym samym czasie sięgnąłem po książkę Steve’a Berry’ego „Bursztynowa Komnata”. Trafiła ona do mnie przypadkiem i długo czekała na swą kolej. Na podstawie prostego tytułu i okładkowej grafiki spodziewałem się popularnonaukowego opracowania o historii tytułowego skarbu. Książka okazała się jednak słabo przetłumaczoną, ale niezłą pod względem rozwoju akcji powieścią sensacyjną. Z dwóch inspiracji zrodził się pomysł, który chcę Wam przedstawić. Zatem…
Co powiedzielibyście na powieść w odcinkach?
Oto pomysł:

Znany z ciętego języka dziennikarz motoryzacyjny Adrian Fryc rezygnuje z pracy w dużym wydawnictwie i staje się poszukiwaczem samochodowych skarbów. Znajduje je i opisuje, a czasem przyjmuje zlecenia, w których pośredniczy w transakcjach między kolekcjonerami. Nowa praca wymaga od niego sporych umiejętności detektywistycznych, a namawianie z właścicieli aut i motocykli, by pokazali swoje cacka bywa naprawdę trudne. Adrian musi również chronić tożsamość kolekcjonerów przed depczącymi mu po piętach przestępcami.

Tematów, wokół których mogłaby rozgrywać się akcja jest naprawdę sporo. Przykładowo:

  • widziany po raz ostatni w 1941 r. Bugatti Atlantic znany jako „La voiture noire” (czarny samochód), do którego nawiązywała jedna ze specjalnych wersji Veyrona.
  • wersje Volkswgena Golfa, jakich świat nie widział np. Golf Country GTI.
  • do kogo trafiło pięć egzemplarzy niesamowitego coupé Mega Track?
  • i wspomniany już jedyny na świecie Jensen FF dostosowany do ruchu prawostronnego. O tym aucie będziecie jeszcze informowani- próbuję dotrzeć do jego właścicieli.

Andrzej Szczodrak

Program, którego brakuje: Polski konkurent TG i TGT

Rinspeed_Splash_(MIAS)

Rinspeed Splash, fot. Bull-Doser

Wyobraźcie sobie, że w polskiej telewizji powstaje program motoryzacyjny o międzynarodowej renomie.

– Co? U nas? W naszych warunkach „superprodukcją” jest „Automaniak”, który … ma trzech, skądinąd sympatycznych prowadzących, ale na pewno nie ma redaktora scenariusza. Z radarów zniknął „V-Max”, choć w niektórych materiałach sięgał poziomu „Fifth Gear”. Budżety mamy, jakie mamy. Odważnych producentów gotowych zrealizować program według krajowego scenariusza jest u nas jeszcze mniej niż pieniędzy. Nie ma szans.

Aż tu nagle ktoś wymyśla sobie, że jedna z polskich telewizji stanie się światowym mocarstwem. Gromadzi budżet na poziomie niezłego talent-show, ogląda stare i nowe odcinki „Top Gear”, zapoznaje się z „The Grand Tour” i wykrzykuje „Eureka!”.
„Eureka!” znaczy „znalazłem!” i tak jest również w tym przypadku. Nasz producent znajduje to, co obie ekipy zgubiły, czyli zabawę w budowanie samochodów!
Materiały takie jak „Amphibious car challenge”, czy „Limousine challenge” mają status legend, a wiele wskazuje, że nie doczekają się następców po żadnej ze stron Atlantyku. Tymczasem w Europie nadal pracują ludzie, którzy mistrzostwo w budowie szalonych samochodów osiągnęli na długo przed epoką Clarksona, Hammonda i May’a. Takich trzech, jak ci dwaj, to nie ma ani jednego:

Franco Sbarro i Frank M. Rinderknecht.

Dwóch „Franków” działających w kraju mocnego franka, czyli Szwajcarii. Tytuł programu „Frank with Cars” narzuca się sam. „Frank with” znaczy „Uczciwie wobec”. Pojazdy traktowane są tu jak partnerzy, do których należy podejść z szacunkiem.
Żeby do szalonych projektów i wizji przyszłości dorzucić uczciwe opisy wrażeń z jazdy warto dodać jeszcze jedno „Frank”. To zawarte w nazwisku Piotra R. Frankowskiego.
Jego recenzje klasyków i obecnie produkowanych pojazdów łączą się z materiałami o prototypach, co pozwala pokazywać motoryzacyjne idee z trzech perspektyw.
Tematem jest lekkość? Zaczyna się od będącego wizją Lotusa Seven naszych czasów prototypu Eight ze szkoły Sbarro oraz Rinspeeda Rone, który wytyczył szlak dla Ariela Atom i KTM-a X-Bow, poznajemy najlżejsze używane kit-cary, a na koniec jeden z nich konfrontuje się na torze ze wspomnianym już Arielem.
Odcinek o systemach wspierających kierowców? Oglądamy Rinspeeda Budii, wiadomości historyczne przypominamy sobie przy Mercedesie 450 W116 SEL 6.9, a stan obecny analizujemy w pojedynku nowego Mercedesa E-klasy z BMW serii 5.
Publiczność komentuje on-line, a styliści-amatorzy wysyłają swoje projekty. Najlepsi stają się uczniami szwajcarskich moto-artystów.

A to wszystko dzięki telewizji z ambicjami wykraczającymi poza kopiowanie brytyjskich mistrzów.

Andrzej Szczodrak

TVN Turbo odpowiada w sprawie polskiej edycji Top Gear

Kuba_Wojewódzki

Fot. Sławek (https://www.flickr.com/people/11435257@N07)

Kilka dni temu redaktorzy strony Topgearonline.pl zauważyli facebookowy wpis Kuby Wojewódzkiego sugerujący, że powstaje polska wersja „Top Gear”.

 

http://topgearonline.pl/powstaje-polska-wersja-top-gear-tak-sugeruje-kuba-wojewodzki,6051.html

Takie informacje, warto sprawdzać u źródła, toteż zwróciłem się do TVN Turbo. Przedstawiciele stacji odpowiedzieli, że produkcja polskiej edycji programu „Top Gear” nie jest obecnie planowana. Pytanie przekazali jednak jako sugestię do Działu Programowego.

Decyzje dotyczące ramówki jesiennej 2016 TVN Turbo zostaną dopiero podjęte. Dział Współpracy z Widzami zapewnia, że gdy tylko zapadną, stacja będzie o nich informować na antenie oraz za pośrednictwem strony internetowej: www.tvnturbo.pl.

Widzowie są również zaproszeni do kontaktu z infolinią – tel. +48 22 856 61 61.

Andrzej Szczodrak

Zamiast „Pojazdu, którego brakuje” tym razem „Program, którego brakuje”

„Drukowanie książek to barbarzyństwo! Podstawą obcowania ze słowem pisanym powinien być ebook! Wycinajmy mniej drzew!”

Takie słowa mogłyby być uzasadnione z punktu widzenia ochrony środowiska, ale żadni eko-bojownicy się na nie nie odważą. Wizerunkowo znaleźliby się wtedy na poziomie talibów niszczących posągi Buddy. Książki to na szczęście świętość.

Nie, nie piszę o tym po to, by polecić nowy wydawniczy przebój. Chcę tylko przypomnieć prostą zasadę: kto zwycięża w kulturze, wygrywa też w biznesie i polityce.
Tymczasem kulturowa ranga motoryzacji spada na łeb na szyję. Okładka „Auto Świata” z 16 września 1996 r., zawierająca cytat z Błażeja Krupy „Jeżdżę szybko, ale bezpiecznie”, dziś byłaby obiektem ataku. Bo prędkość, będąca przez lata głównym atutem samochodów i motocykli, stanowi teraz tabu. I wcale nie mam przekonania, że ktokolwiek, choćby i Jeremy Clarkson, ma dziś siłę z tym walczyć.
Czy nie reagujemy zbyt pokornie na to, że władze ukazują samochody jako zło konieczne, rugują je z centrów miast, a  limity prędkości obniżają już nie dla bezpieczeństwa, lecz wprost dla „nakłonienia” (czyt. zmuszenia) do przesiadki na transport zbiorowy?
Na koncerny motoryzacyjne nałożono obowiązek walki z CO2. Jednak gdy napędzane wodorem lub innym eko-paliwem auta się rozpowszechnią, spora część infrastruktury będzie już przekazana komunikacji publicznej oraz rowerom.

Telewizyjna oferta dla fanów motoryzacji jest jak pyszny tort. Pojedynek pomiędzy siódemką z „Top Gear” i Wielką Trójką będzie śmietankową dekoracją, a rywalizacja Porsche 918, La Ferrari i McLarena P1- wisienką. A przecież jest jeszcze mnóstwo dobrego, a czasem wręcz pysznego ciasta, za które odpowiadają m.in. ekipy Garażuj Jay’a Leno, „Fifth Gear”, „Fanów Czterech Kółek”, Auto-Reaktywacji i Outlaw Garage.
Na ekranie mamy więc cukiernicze arcydzieło, a w życiu codziennym dostajemy tortem w twarz.

A to sprawia, że najciekawsze pytanie dotyczące motoryzacyjnych twórców kultury to nie „kto z nich najlepiej nas rozbawi?” a „kto z nich jest gotów iść na wojnę?”.
Redaktorzy portalu TopGearOnline chcą stworzyć polski odpowiednik legendy. A może by tak … nawiązać do czasów, gdy Jeremy Clarkson niemiłosiernie atakował Johna Prescotta?
Na początek proponuję jazdę po ulicach z pilotem rajdowym. Zasada jest prosta:

przestrzegamy ograniczeń, ale je krytykujemy.

Nasz pasażer cały czas mówi nam, jaka jest jego zdaniem prędkość bezpieczna w tym miejscu i w tych warunkach. Swoje spostrzeżenia na bieżąco zapisuje w notesie. Do samochodu zapraszamy też inżyniera z Miejskiego Zarządu Dróg. Ma on prawo odnieść się do opinii pilota dopiero po zakończeniu przejazdu.

To tylko jeden z kilku punktów programu. Warto jednak pamiętać o tym tekście Chrisa Harrisa. W dziedzinie efektów specjalnych Wielka Trójka i BBC są niepokonani. Teraz mogą konkurować między sobą.

Pozostali powinni szukać innych sposobów, by przypomnieć ludziom, dlaczego nadają samochodom imiona.

Andrzej Szczodrak

Clarkson, Hammond i May przyjeżdżają do Polski!

Niestety. Powyższy tytuł nie oznacza, że jako pierwszy mam wspaniałego newsa. Jak na razie trzej wielcy prezenterzy mogą przybywać do Polski w naszej wyobraźni, pobudzonej przez Wydawnictwo Insignis. W konkursie Wydawnictwa można wygrać opatrzoną autografem książkę Richarda Portera. Wystarczy przygotować zarys scenariusza, który może zachęcić ekipę programu motoryzacyjnego Amazonu do odwiedzenia Polski. No, to startujemy:

 

Jeremy Clarkson stoi przy Mercedesie W124 lub W201 i zaczyna:

-Polacy to nowi Niemcy…

Nie, kochani Niemcy. To nie znaczy, że powinniście skłonić swych wschodnich sąsiadów do posługiwania się waszym językiem, składając im kurtuazyjną wizytę przy dźwiękach „Cwału Walkirii” i karabinów MP40.
Chcę po prostu powiedzieć, że polscy robotnicy stają się mistrzami w wytwarzaniu samochodów. Jeśli lubisz Ople jedź do Polski. Twój samochód…”

-Właśnie zjeżdża z polskiej taśmy produkcyjnej.- kończy Richard Hammond, przyjeżdżając Oplem Astra – Powiem więcej, Polacy nadają jakość kilku ważnym niemieckim autom.

– A nawet włoskim- dodaje James May wysiadając z Fiata 500.

Następnie prezenterzy otrzymują polecenia od producentów. James i Richard odwiedzą fabryki Fiata w Tychach i Opla w Gliwicach, by popracować przy taśmie i poznać sekret polskiej jakości. Jeremy wyruszy w Polskę, by zrealizować dwa zadania. Pierwsze z nich to poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, dlaczego kraj najlepszych robotników motoryzacyjnych nie ma własnej silnej marki samochodów osobowych. Drugim jest wybór auta, w którym stanie do wyścigu przeciw bazującemu na Fiacie 500 Abarthowi oraz Oplowi/Vauxhallowi Astrze GTC OPC. Podróż Jeremy’ego zaczyna się w Wejherowie, gdzie spotyka on twórców repliki przedwojennego polskiego samochodu CWS T1. Do naprawy tego pojazdu wystarczyły dwustronny klucz płaski oraz wkrętak. Po zapoznaniu się z historią CWSa Jeremy udaje się do warszawskiego Muzeum Motoryzacji przy ul. Filtrowej, gdzie ogląda prototypy z czasów PRL. Spotyka też twórców polskiego supersamochodu- Arrinera Hussarya. Do rywalizacji z autami Opla i Fiata wybiera jednak inne nowe auto z naszego kraju Syrenę Meluzynę R.

Miejscem wyścigu jest Tor Kielce. Przed startem prezenterzy, obserwują drift w wykonaniu Bartosza Ostałowskiego- jedynego na świecie zawodnika prowadzącego samochód wyłącznie nogami oraz Adama Zalewskiego, który zadebiutował w profesjonalnym driftingu w wieku 12 lat.

Pojedynek Jeremy’ego, Richarda i Jamesa jest zażarty, zwłaszcza na leśnym odcinku podkieleckiego obiektu. Po ominięciu sędziego machającego flagą w kolorach szachownicy, wypowiadają się jeszcze o standardzie wykonania swych samochodów. Zadziwia ich jednak to, w którym miejscu na torze musieli finiszować. Sprawa wyjaśnia się, gdy dojeżdżają do wyjazdu na drogę krajową- kierowcy od lat czekają na obwodnicę, dzięki której będzie można korzystać z pełnej pętli.

– To wiele wyjaśnia, jeśli chodzi o podejście władz do motoryzacji- konkluduje Jeremy.

(C) Andrzej Szczodrak

Dwa składniki- recenzja „Szybkich i wściekłych 7”

Tytuł serii „Szybcy i wściekli” zapowiada, ze każdy z tych filmów ma być zabawą naszymi wyobrażeniami o samochodach, a jednocześnie sprawnie zrealizowaną sensacyjną opowieścią. Dla większości fanów motoryzacji ważny jest tylko pierwszy z tych elementów.

„Szybcy i wściekli 7” jako film sensacyjny trochę zawodzi. Jasonowi Stathamowi powierzono postać, która ma być negatywnym odpowiednikiem Jamesa Bonda. Podkreślono to doborem aut- Maserati Ghibli i Aston Martin DB9. Z drugiej strony sam aktor uważa, że jego bohater musi różnić się od czarnych charakterów z serii o 007. Deckard Shaw nie jest zimnokrwistym potentatem, który chce okraść cały świat, a pełnym emocji mścicielem. W efekcie, choć pochodzący z Anglii aktor dobrze wywiązuje się ze swej roli, nie wykorzystano potencjału „wrednego brytyjskiego gentlemana”, który mógłby w większym stopniu operować ironią. Nie najlepiej napisano też wątek powrotu Letty. Michelle Rodriguez i Vin Diesel robią, co mogą jednak sceny mające wzruszać raczej śmieszą lub irytują.
To nieistotne. Najważniejszym źródłem wzruszeń jest tu pożegnanie Paula Walkera- aktora i fana motoryzacji, który grając Briana O’Connora współtworzył charakter serii „Szybcy i wściekli”.
W pożegnaniu tym istotną rolę odgrywa muzyka. Twórcy serii od początku byli pod tym względem dobrze przygotowani. Ścieżkę dźwiękową tuningu, obok głośnych układów wydechowych i rozmów o każdej części, jaką można znaleźć w samochodzie tworzą brzmienia związane z kulturą hip-hop.
Niezły poziom prezentują też zdjęcia. Mroczne sekwencje przeplatają się z wypełnionymi światłem.
Najważniejsze pytanie brzmi jednak: czy coś, co można nazwać „czynnikiem kultury motoryzacyjnej” utrzymano na odpowiednio wysokim poziomie? Moja odpowiedź jest pozytywna, choć nie bez zastrzeżeń. Duże wrażenie robią pomarańczowy Plymouth Road Runner, którym Dominic Toretto „gra w tchórza” z Deckardem Shawem oraz Chevrolet Caprice z finałowego pościgu. Oczywiście, w scenie odbijania hakerki Ramsey, zamiast podwyższonych muscle cars, mogły zagrać prawdziwe połączenia samochodu terenowego ze sportowym, takie jak Rally Fighter czy Bowler Nemesis. Z drugiej strony … w Polsce prędkość i zdolność pokonywania przeszkód łączy jeszcze inny typ samochodu- służbowy.
Do historii kina przejdą komputerowo zrealizowane skoki LykaNa Hypersport. Co ciekawe, amerykański serwis Carscoops zapytał fizyka o prawdopodobieństwo tej sceny. Specjalista odpowiedział, że choć samochód zapewne nie przetrwałby takiej ewolucji, uzyskanie nim odpowiedniej prędkości jest możliwe. Mnie do gustu przypadła … „jotka” (szybka zmiana kierunku jazdy o 180 stopni) wykonana potężnym Chevroletem Suburbanem.
Posługując się standardowym schematem oceny filmów, „Szybkich i wściekłych 7” należałoby opisać jako bardzo dobrze zrealizowany, ale przeciętnie napisany obraz sensacyjny. Osoby niebędące fanami motoryzacji mogą zadać pytanie „co wy w tym widzicie?”.
Zarówno w przypadku filmu, jak i samej jazdy, można to zrozumieć tylko z perspektywy fotela. Kierowcy lub kinowego.

Andrzej Szczodrak