Moje codzienne auto. Niepozorna Octavia I. Teoretycznie powinna być dla mnie samochodem numer 3, bo przecież zachowałem do odbudowy rodzinnego Fiata 126p, a i buduję sobie BMW do sportu.
Jednak, przy całej sympatii do „Malucha”, w Octavii stałem się bardziej świadomym kierowcą, choćby przez to, że przeszedłem w niej dwa kursy w Szkole Jazdy Subaru. Myślę, że dla prawdziwego miłośnika motoryzacji doskonalenie techniki jazdy jest czymś, co buduje sentyment do pojazdu bardziej niż jakieś wielkie ceny danego modelu na portalu ogłoszeniowym. Czyli Maluch ma wartość sentymentalną, ale mimo wszystko Škodzie ustępuje. E30, to oczywiście bardzo ciekawy wóz, ale jeszcze nie miałem okazji nacieszyć się nim w dobrym stanie technicznym. A jeśli do tego wszystkiego dodam jeszcze, że to Octavią pojechałem do Belgii, by porozmawiać z osobą pamiętającą część powojennych losów zaginionego Bugatti Atlantic, to wartość Škody w moich oczach mocno szybuje w górę.
Wbrew legendom o fanach motoryzacji, nie jesteśmy jakimiś wielkimi materialistami i nie mamy zawsze z tyłu głowy ceny auta lub motocykla, z którym obcujemy. Ale, jak lubią pisać redaktorzy pewnego cenionego przeze mnie portalu piłkarskiego, szanujmy się. Ceny Octavii I na portalach ogłoszeniowych, przy moim przywiązaniu do tego konkretnego egzemplarza mają prawo mnie uwierać.
Co możesz zrobić dla wartości finansowej swojego samochodu? A, no stać się sławnym lub sławną. Tylko czy na pewno? Sława w świecie motoryzacji? No, to prywatne pojazdy pana Piotra R. Frankowskiego powinny być w Polsce przedmiotami ostrych licytacji na aukcjach klasyków. Jakoś o tym nie słyszałem. Nawet nie obiło mi się o uszy, żeby ktoś za jakąś rekordową cenę wystawił na portalu aukcyjnym samochód używany kiedyś na co dzień przez Roberta Kubicę.
To może lepszy los czeka pojazdy artystów? Miałbym jakieś szanse, bo ostatecznie mam w dorobku teksty do dwóch hymnów sporych imprez. Też nie bardzo przejdzie, bo z kilku Porsche Maryli Rodowicz naprawdę rozpoznawalne jest tylko to, które trafiło do Tadeusza Tabenckiego. Ech, w tej Polsce to jednak trudno rozsławić swoje auto.
I wtedy na pomoc przyjeżdża fascynująca strona facebookowa „Saab jest nasz”. Oraz moje osobiste wspomnienie, jak to Mama najbardziej widocznego w moim rodzinnym mieście aktywisty miejskiego odwoziła nas z konkursu ortograficznego piękną błękitną Cariną E z antyradarem.
Do dziś jestem wdzięczny za miejsce w tamtej Toyocie. Samochód aktywisty! To jest coś, co zapisuje się w pamięci i może zdobyć sławę.
Wyobrażam sobie, że „Saab, który Jest Nasz” trafia na portal ogłoszeniowy:
- Opis: Jeden z lepszych na świecie symboli hipokryzji. Nawet jeśli kiedyś jacyś badacze ustalą, że Stalin podarował Hitlerowi makatkę z gołąbkiem pokoju (zmieniając obecnie znaną historię tego symbolu https://pl.wikipedia.org/wiki/Go%C5%82%C4%85bek_pokoju), ten Saab będzie miał większą wartość!
- Cena: 2 miliony złotych.
- Reakcja publiczności: niezwykle popularna zrzutka na portalu crowdfundingowym. Saab do muzeum na wieczną rzeczy pamiątkę!
No, nie. Mówcie, co chcecie, ale … to jest sposób!
Już układałem plan zostania aktywistą. Mnie, a pewnie i moje miasto, uratowała jedna refleksja: ale przecież ja nie chcę sprzedać tej Škody.
Andrzej Szczodrak