Tydzień temu rozegrany został Rajd Polski. Mogliśmy podziwiać Martinsa Sesksa, kibicować Miko Marczykowi, zastanawiać się, co dzieje się w głowie Haydena Paddona (z jednej strony robiącego dobrą robotę, z drugiej- tracącego pozycję faworyta)… Mieliśmy szansę, by ten rajd naprawdę poczuć, niezależnie od tego, czy wybraliśmy się na OESy. A to dlatego, że mimo problemów technicznych (ach, ten odcinek kwalifikacyjny) relacja na żywo w Motowizji naprawdę oddawała klimat.
Kto nie oglądał na żywo, ma jeszcze okazję popatrzeć na powtórki, które są wciąż emitowane
( https://motowizja.pl/ramowka-tv/ ). Może odkryje w ten sposób tajemnicę jednego z fragmentów transmisji. Było tak: linię mety przekracza Łukasz Byśkiniewicz, do którego podchodzi reporter Rally.TV. W mini-wywiadzie kierowca wyraża zadowolenie z tego, iż auto i załoga są „in one shape”. Radość tę jestem skłonny podzielać. Przynajmniej po tym, jak komentator Motowizji jak gdyby nigdy nic tłumaczy, że kierowca i jego pilot są zadowoleni z ukończenia odcinka „w jednym kawałku”.
Też się cieszę, bo „dzwonów” nie życzę. Tylko zastanawiam się nad dwoma kwestiami.
Po pierwsze:
Jaki jest prawdziwy sens działania teamu, którego teoretycznym fundamentem jest to, że rzekomo „dziennikarz budujący pozytywny wizerunek fanów motorsportu dostaje szansę realizowania się w dziedzinie, «dla której tak dużo robi»”, skoro o realizacji takiej misji można by mówić w przypadku dziennikarza choć trochę sprawnego językowo? A tu mamy pana Byskiniewicza regularnie popełniającego anakolut, mylącego Alpine z Alpiną, a Europie pokazującego dość kuriozalny angielski (możliwość użycia „in one shape” jako zamiennika „in one piece” negatywnie zweryfikowałem w rozmowie z rodowitym Anglikiem).
Po drugie:
Rzeczą całkowicie naturalną w dziennikarstwie jest rywalizacja. Żurnaliści sportowi zarzucają swym kolegom po fachu niekompetencję i wytykają błędy językowe. Publicyści zajmujący się polityką toczą boje przypominające walkę Hlavy (giermka Zbyszka z Bogdańca) z giermkiem Rotgiera, van Kristem- rozgrywane obok głównego pojedynku, ale równie zacięte. Tymczasem fani sportów samochodowych i motocyklowych mają niepowtarzalną okazję oglądania transmisji, w której komentator tuszuje to, że kierowca startujący w barwach głównego rywala prezentuje koślawy angielski przed całą Europą. „Nic się nie stało, Łukaszu, nic się nie stało”.
Czy naprawdę chcemy, by sprawność w budowaniu sieci społecznej liczyła się bardziej niż merytoryczne umiejętności?
Motowizjo, dlaczego chronisz Łukasza Byśkiniewicza?