Tak, wiem. Pomysł, by Fundacja Nobla do medycyny i fizjologii, fizyki, chemii, literatury oraz działań na rzecz pokoju dopisała motoryzację byłby kuriozalny i niemożliwy ze względu na testament Alfreda Nobla. Wcale jednak nie zamierzam Was do takiego pomysłu przekonywać. Jak jednak łatwo się przekonać, rangę „nagrody Nobla” nieoficjalnie nadaje się wielu wyróżnieniom niezależnym od szwedzkiej fundacji. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę „odpowiednik Nobla” i „odpowiednik nagrody Nobla”. Razem ok. 1000 stron po polsku. Może nie „bardzo dużo”, ale „sporo”. Matematycy na dobrą sprawę powinni dostawać Nobla, więc wręczana im Nagroda Abla sprawia, że dopełnia się elementarna sprawiedliwość. Przyznawanej informatykom Nagrodzie Turinga trzeba przyznać, że nie trafia do superbiznesmenów pokroju Billa Gatesa czy Steve’a Jobsa, a do ludzi, którzy w zaciszu laboratoriów tworzą idee sprawdzające się potem na rynku. Jednak swoje „Noble” ma też branża farmacji i wyrobów medycznych (Prix Galien) czy, w Niemczech, szeroko pojęta inżynieria (Deutsche Zukunftspreis, czyli Niemiecka Nagroda Przyszłości) czy architektura (Nagroda Pritzkera).
No, co jak co, ale tworzenie kultury motoryzacyjnej nie jest czymś mniej znaczącym od działań na polu architektury. Wyróżnienie za to, że z tworzenia aut i motocykli oraz z obcowania z nimi czyni się sztukę powinno jednak różnić się od nagród Nobla i Pritzkera. Zamiast na cześć fundatora należy nazwać je na cześć wybitnej osobowości z historii motoryzacji.
I tu pozornie pojawia się problem.
„Prix d’Ettore Bugatti”? Brzmi fantastycznie, bo Bugatti był z artystycznej rodziny i faktycznie traktował motoryzację jak sztukę. Prawa do marki Bugatti ma jednak koncern Volkswagena, który tworzy wiele bardzo fajnych samochodów, ale instytucją charytatywną raczej nie jest. A nagroda przyznawana przez stowarzyszenie, które swą działalność zaczęło od masowej wyprzedaży nerek przez jego członków mogłaby trochę stracić na prestiżu.
„Premio Enzo Ferrari”- no wręcz cudownie, tylko tu miałby coś do powiedzenia Sergio Marchionne. A pytanie „czy ktoś jeszcze wierzy Sergio Marchionne?” i pytanie „czy Sergio Marchionne ma psa?” to w zasadzie jedno i to samo. Prezes ŚFiata i okolic (czyt. Ferrari) jest pewnie uczciwy w prawnym rozumieniu tego słowa, ale na kulturę motoryzacyjną i sentymenty gwiżdże lepiej niż mająca także włoskie pochodzenie autorka hitu „Lost on you”.
I tu przyjeżdżamy my, Polacy, piękną karetą. „Nagrody imienia Tadeusza Tańskiego”- brzmi zacnie, a cytowany w książce Witolda Rychtera „Moje dwa i cztery kółka” pogląd, iż „jeżeli maszyna jest ładna i estetyczna, to będzie i dobra w pracy” pokazuje naszego bohatera jako kandydata idealnego.
Kategorie nagrody byłyby trzy: „Praca nad samochodami i motocyklami”, „Twórczość o motoryzacji” oraz „Kierowca z charyzmą”. Pierwsza, oczywista, pozwoliłaby wreszcie przyznawać motoryzacyjnego Nobla ludziom takim jak Bob Hall, który rzucił pomysł na Mazdę MX-5, druga pomieściłaby filmowców od „Baby Drivera”, powieściopisarzy pokroju Gartha Steina („Sztuka ścigania się w deszczu”), dziennikarzy czy wreszcie twórców książek historycznych, jak np. Pierre-Yves Laugier, który odkrył ślady czwartego egzemplarza Bugatti Atlantic. Trzecia pozwoliłaby, niezależnie od wyników, docenić walkę Roberta Kubicy o powrót, niezłomność Bartka Ostałowskiego czy … poezję wulgaryzmów Timo Glocka, który okrasił piękny pojedynek z Garym Paffettem na Hockenheim łajaniem Mercedesa za chęć opuszczenia DTM.
Kwestionariusz PKB
- Kto mógłby to robić?
Grupa prawdziwych pasjonatów motoryzacji, wspierana przez kilka autorytetów. - Dlaczego?
..bo architektura coś takiego ma, informatyka też ma, a my nie powinniśmy być gorsi.
Bo motoryzacja to ludzie. - Ciepło?
’WORLD CAR PERSON OF THE YEAR’ - Ale?
„CAR PERSON” popierająca autonomiczne badziewie?! Nie, dziękuję. Idźcie kłaniać się trendom gdzie indziej.
Andrzej Szczodrak